Nie pchaj się, poczekaj
Warszawa. Stacja metra Ratusz Arsenał. Stoją sobie oparty o jedną z kolumn i nie mogę nadziwić, co jest takiego przyjemnego w ściskaniu się z obcymi ludźmi?
Każdego dnia marnujemy całe godziny na bezproduktywne czynności. Nie spieszy nam się wyjść z łazienki, nie odliczamy co do minuty czasu trwania śniadania, czas nie ma dla nas znaczenia, gdy wchodzimy na sieć, na Facebooka, nie ma też znaczenia, gdy odpisujemy na maile. Nie myślimy „ok, odpisanie na każdą wiadomość nie może mi zająć więcej jak minutę”.
I słusznie robimy, bo kto ma życie odmierzone zegarkiem, ten raczej szczęśliwy nie jest.
Tym bardziej zastanawia mnie, dlaczego po wyjściu z wagonu metra tłumy pchają, przeciskają się, wyprzedzają wzajemnie, byle tylko wskoczyć jak najszybciej na ruchome schody? To raczej nie chodzi o oszczędność czasu, bo gdyby chcieli go zaoszczędzić, szybciej weszliby na górę tradycyjnymi schodami. Ekipa pchaczy zajmuje całe schody przez jakieś 20 sekund. Nawet pomnożone przez 365 dni w roku dałoby nam to stratę 7300 sekund. Czyli dwóch godzin. Dwie godziny… straty? Dla mnie to zysk.
Jeśli któregoś dnia zobaczysz w metrze kogoś stojącego pod filarem z jedną słuchawką w uchu, patrzącego się na ludzi wjeżdżających na górę, jest duża szansa, że będę to ja. Na każdej stacji jest kilka filarów. Nikt pod nimi nie stoi. Jeden z nich może być twój. Dobrze jest nigdzie się nie spieszyć.